Osady atmosferyczne i styczniowe Wojnowice
d a n e w y j a z d u
46.95 km
20.00 km teren
03:25 h
Pr.śr.:13.74 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Level A1
Kropelki wody na trawach © salamandra
Planowałam złapać świt. Owszem, złapałam, tyle, że w domu. Zanim
się dowlokłam do lasu, straciłam najlepsze światło. Ale, skoro się już dowlokłam…
Łąka pod Lasem Mokrzańskim © salamandra
Łąka pod Lasem Mokrzańskim II © salamandra
Łąki, zastałam jeszcze oszronione.
Szron na trawach © salamandra
Tak sobie kontemplowałam, a szron, w jednej chwili, zamienił
się w kropelki rosy. Przez moment zalśniły – delikatnie i ulotnie. W każdej
kropli zamigotała maleńka tęcza.
Kropelki wody na trawach II © salamandra
Ruszam dalej. Las szybko syci się ciepłem. Wilgotna ziemia paruje.
Parująca ziemia © salamandra
Nadal kwitną leszczyny.
Kwitnące leszczyny © salamandra
Gapię się, gapię, a tu droga szybko rozmarza. Przybywa błota i to przestaje być
zabawne. Utaplałam się, zanim przejechałam przez las Mokrzański. A tu jeszcze
Mrozowski po drodze. Nie było tak źle. Zresztą, co to za różnica, jak już i tak byłam
cała upaćkana. Pojechałam koło stadniny.
Pałacyk w Mrozowie widoczny z daleka. Obecnie funkcjonuje tam
dom opieki.
Pałac w Mrozowie © salamandra
Pora na asfalt. Szybki i chłodny zjazd do Wojnowic. W samo
serce mokradeł. Oczywiście skręcam do zamku na wodzie. Wydaje mi się, że to
jedyny na Dolnym Śląsku zamek na wodzie, a na pewno jedyny taki w okolicy.
Pałac na wodzie © salamandra
Pałac w Wojnowicach II © salamandra
Zwracają uwagę także potężne drzewa.
Przy pałacyku jak zwykle kręcą się spacerowicze. Jest tez
kilku rowerzystów. Przydałaby się ciepła herbata. Cóż, to mrzonka. Realny jest za to
batonik w kieszonce i robię z niego użytek. Ale jakaś mała kawiarenka w tym
miejscu – naprawdę bardzo by pasowała. Nie ma. Szkoda.
Jeszcze portret z Krossem i koniec popasu.
Pałac na wodzie © salamandra
Wracam przez Wilkostów, drogą, co to ją ostatnio obadałam,
że dostępna dla samochodów osobowych i autobusów szkolnych. Potem przez Pisarzowice i Wilkszyn w stronę
domu. Po drodze zahaczam jeszcze o Miłoszyn. Jakaś gnida wali mi kłęby spalin
prosto w twarz. Że też taki rupieć daje radę się ślimaczyć. Dalej, za mostem na Bystrzycy, jak
zawsze. Do domu wracam w dobrym humorze, wcale mi nie przeszkadza, że obiad tymczasem
nie chciał się sam ugotować. Najwyższa pora upitrasić coś niecoś. Nie powiem, że nie
zgłodniałam.
komentarze