Lipiec, 2014
Dystans całkowity: | 113.66 km (w terenie 31.10 km; 27.36%) |
Czas w ruchu: | 07:25 |
Średnia prędkość: | 15.32 km/h |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 22.73 km i 1h 29m |
Więcej statystyk |
Jak ja nie cierpię... upałów :/
d a n e w y j a z d u
23.60 km
7.60 km teren
01:30 h
Pr.śr.:15.73 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Level A1
Jak smerf Maruda. Okropny upał. Nad Odrą - nie chłodniej. Nadal rozryte, ale ścieżki już więcej. Koło trzech dębów spotkałam... dwie sarenki :) Stały sobie pod jabłonką. To i wiem, czemu dziki też sobie upodobały to miejsce. Przejechałam wzdłuż rzeki do palnika. Dalej nie dałam rady. Front robót zmusił mnie do wycofania - dokładnie tak, jak przyjechałam. Ale przynajmniej wiem, co i jak na wale. Zachwytu nie ma. Formy, po 2 tygodniach bez roweru - też :/
Trochę pomyślności jednak miałam. Trzecia sarenka - na uprawach :)
Sarenka na uprawach leśnych © salamandra
Pizol i szlak pięciu jezior
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Dziś w menu Szwajcaria wschodnia. Czeka Pizol i intensywna wycieczka szlakiem pięciu jezior. Samo, nasuwa się skojarzenie z Doliną Pięciu Stawów. Tyle, że tutaj jest... pięć dolin i w każdej po jednym stawie, więc do każdej i każdego trzeba się przedostać (znaczy się - wdrapać) z osobna ;)
Z początku nic nie zapowiada dzikości krajobrazu. To, co nas czeka, jeszcze kryje się w chmurach. Wita nas Wangsersee i wełnianki.
Jednak, im wyżej, tym surowiej.
Mimo wszystko, zda się na samych skałach zakwitają... margaretki?
Powoli, dolina zostaje za nami. Jesteśmy coraz wyżej.
Tu i ówdzie jeszcze... niebieskie niezapominajki.
Błękit niezapominajek, to zaledwie preludium niebieskości, która za chwilę. Przed nami, wśród szarych skał niebieskie Wildsee. Dzikie jezioro, w każdym razie - naturalne. Widzimy Pizolgletcher. Lodowiec - nie sięga tafli jeziora, ale dawniej, musiał do niego spływać.
Dzikie i surowe miejsce, ale piękne. Warto było się wspinać.
Przechodzimy do sąsiedniej doliny. Nie jest łatwo. Jesteśmy wysoko - gdzieniegdzie leżą jeszcze płaty śniegu. Bardzo utrudniają schodzenie. W nagrodę, po chwili, kolejna dolina i następne jezioro. Otwiera się widok na Schottensee.
Z czasem jesteśmy na styk. Jeśli nie chcemy nocować w górach - musimy trochę przyspieszyć. Czeka nas kolejne podejście. Nie bez trudu, przechodzimy do następnej doliny. Jeszcze jedno jeziorko. Schwarzsee - wcale nie ostatnie.
Za to, za nim, ostatnia wspinaczka. Uff... Teraz tylko w dół, mijając Baschalvasee.
Ostatnie jeziorko. Już blisko Gaffia i... kolejka. Szybko do mety. Staramy się zdążyć na ostatni zjazd.
Na szczęście się udało. Szkoda, że wyciągi pracują tak krótko. Dnia jeszcze trochę zostało i żal opuszczać góry. To była najpiękniejsza, chociaż i najtrudniejsza wycieczka.
Tak nam się spodobały te jeziora, że w drodze powrotnej, zatrzymujemy auto nad jeszcze jednym. Idziemy na króciutki spacer, popatrzeć na Walensee.
Długie, polodowcowe jezioro, z malachitową wodą, jak we wszystkich jeziorach Szwajcarii. Strome zbocza, przypominają fiordy, za to zieleń łąk - jest niepowtarzalna.
Wielka trójka i alpejskie kwiaty
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Dziś w programie Alpy Berneńskie. Dolina Grindelwald oraz Wielka Trójka - Eiger, Mönch i Jungfrau.
Na początek - północna ściana Eigeru znad niezapominajek © salamandra
Takie właśnie Alpy kocham najbardziej. Patrzeć na morze gór, nagich skał, lodu i chmur, ale być wśród łąk i kwiatów. Widzieć zieleń, sycić się kolorami. Na cztery tysiące wolę patrzeć. Nie muszę tam być. Wiem, że kiedy nie widać zieleni, morze gór i chmur, surowe, jest piękne, ale przerażające.
Piękne jest też to, że każdy je może oglądać inaczej.
Lot w dolinę Lauterbrunen © salamandra
No dobrze, wróćmy do kwiatów. Wokoło wiosna! Cudownie żółto. Nie może być inaczej - wszak lipiec kolarski jest żółty :D
Alpejskie kwiaty (1) © salamandra
A niech tam, niech jeszcze trochę tej żółci. Dla Michała, dla Rafała. Nie było żółtej koszulki, kiedyś będzie... a teraz, niech będą kwiaty.
Alpejskie kwiaty (2) © salamandra
Tymczasem, wędrujemy ku wielkiej Trójce. Panorama Weg - nazwa jest adekwatna. Pokryte wiecznym śniegiem szczyty przyciągają wzrok. Jednak to, co jest na wyciągnięcie ręki, kwiaty, odcienie zieleni - łagodzą surowość lodu i skał. Kolosy... prawdziwie piękne.
Alpejska Wielka Trójka © salamandra
Alpejskie dzwoneczki... aż trudno zliczyć ile tych kwiatów. Delikatne, w cieniu tych wielkich gór. Równie zaczarowane.
Dzwoneczki alpejskie © salamandra
Podziwiamy, chłoniemy przyrodę i nagle, w sercu gór, docieramy do cywilizacji.
Jungfraubahn © salamandra
Wydaje się niemożliwe, a jednak, to najwyżej położony dworzec kolejowy w Europie - Kleine Scheidegg. W sercu Alp. Stąd rusza kolej na Jungfrau. My, skorzystamy w drodze powrotnej.
Kleine Scheidegg © salamandra
Tymczasem docieramy pod Eiger.
Przy północnej ścianie Eigeru © salamandra
Wokół sztucznego jeziora - głazy. Na nich - nazwiska ofiar północnej ściany. Odnajdujemy też jedno polskie. Widać kapliczkę. Przekonujemy się, że to muzeum i przy okazji odkrywamy coś ciekawego.
Kapliczka - muzeum pod Eigerem © salamandra
Woda zimna, lodowata! W końcu z lodowca... Ale masaż... mmmmm... jeśli ochota - można sobie uruchomić.
Oczywiście korzystam. to nic, że przy okazji, zdejmując, topię jednego buta. Wrócę w mokrym. Ale nogi - jak nowe!
Wodny masaż pod Eigerem © salamandra
Kąpiel - rozkosz. W dodatku z jakim widokiem!
Naprawdę super!
Kopytka nowe - można wędrować dalej :) Najwyższy czas. Trochę schodzenia jest, a dobrze byłoby zdążyć, gdzieś po drodze na ostatni zjazd. Ze dwie stacje zdałoby się pokonać tą kolejką do Grindelwaldu.
Schodzimy. Romantischer Weg. Eiger po prawej i... krowy :D Bez nich, nie ma prawdziwej Szwajcarii.
Alpejskie krowy © salamandra
Chyba cała rodzina je pędzi.
Pędzenie krów © salamandra
Krowy do domu, my też. Na pociąg udało się zdążyć i... NIESPODZIANKA!!! Rafał Majka wygrał etap!!! Alpejski!!! Hurrra!!! Rafał pierwszy w Risoul!!! Brawo! Brawo! Brawo! Super dzień :D
Balkon Jury
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Cześć, dzień dobry, hallo, grüezi, grüezi mitenand, good morning, ...morgen, ...abend.... wszędzie tak samo i zrozumiałe. Tymczasem pierwszy raz byłam w górach, gdzie króluje Bonjour! :D
Trochę wspinaczki przez las i... Creux du Van - Balkon Jury. Coś, jak skalny amfiteatr. Wapienny łuk nagich skał i dobrze ponad stumetrowa przepaść.
Creux du Van - Balkon Jury © salamandra
Jak to z balkonu, rozległa panorama. Z wysoka - widać więcej, a przy okazji, jest komu troszkę pozazdrościć ;)
Rowery na balkonie © salamandra
Jeszcze wędrówka skrajem przepaści i płaskowyżem, a przed powrotem błogie lenistwo i... podpatrywanie koziorożców.
Nic nie robić, leżeć w słońcu... © salamandra
Zawsze myślałam: kozice, okazuje się, że są i koziorożce :)
Koziorożce © salamandra
Nawet trzy :D
Trzy koziorożce © salamandra
I jeszcze jeden na półeczce. Odważny :)
Koziorożec na półce © salamandra
Aż szkoda wracać. Tak się zapatrzyłam.
Na koniec, może warto jeszcze wspomnieć, że obrazu geologiczno - geomorfologicznej osobliwości, dzieła polodowcowych i
prarzecznych wód, dopełniają całkiem współczesne procesy w postaci
ruchów masowych. Z braku roweru, pieszo czynione obserwacje, także
okazały się interesujące.
Wygięte pnie są świadectwem pełznącego zbocza © salamandra
czas pomyśleć o pakowaniu klamotów
d a n e w y j a z d u
14.91 km
0.00 km teren
01:00 h
Pr.śr.:14.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Level A1
Szkoda, że muszę zostawić rower :(
Dzikie róże, pajęczyny i żółtka
d a n e w y j a z d u
19.50 km
13.50 km teren
01:10 h
Pr.śr.:16.71 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Level A1
Po pierwsze - dzikie róże. Na leśnych uprawach.
Dzika róża 1 © salamandra
Dzikie róże 2 © salamandra
Po drugie - pajęczyny. Są wszędzie.
Pajęczyna No1 © salamandra
Pajęczyna No2 © salamandra
Pajęczyna No3 © salamandra
Pajęczyna No4 © salamandra
Po trzecie - żółtka, żółtka, żółtka... Tych, to ja sama się doszukuję.
Wszak pora na... TdF ;)
Żółtko #1 dziewanna © salamandra
Żółtko #2 © salamandra
Żółtko #3 © salamandra
Żółtko #4 © salamandra
Zielono mi? Chyba jednak żółto :D
zachód na moście
d a n e w y j a z d u
11.55 km
0.00 km teren
00:45 h
Pr.śr.:15.40 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Level A1
Cumulus congestus - wypiętrzony. Jak kalafior. Olbrzymie kalafiory. Głodna nie byłam, ale tyłek ruszyłam, wyłącznie za sprawą obłocznych warzyw. Niczym dojechałam na most - po kalafiorach nie było śladu. Ale zachód na Milenijnym i tak był ciekawy.
Letni zachód na Milenijnym (1) © salamandra
Letni zachód na Milenijnym (2) © salamandra
Letni zachód na Milenijnym (3) © salamandra
Dystans nie powala, bo: po pierwsze - mam blisko, po drugie - na moście
było więcej ciekawskich, w tym jeden rowerzysta - gaduła, jak ja i
trochę sobie pogwarzyliśmy. Po trzecie - upał nie nastraja do długich
dystansów - przynajmniej mnie. Z lubości do upałów, to wiem, słynie
Rafał, niejaki Majka, więc podziwiam!
belfer team #3
d a n e w y j a z d u
44.10 km
10.00 km teren
03:00 h
Pr.śr.:14.70 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Level A1
Początek wakacji i wspólne rowerowanko do Lisowic. Ha! Po raz trzeci. Tym razem i my trzy: Viola, Ania i ja. Kierunek już chyba tradycyjny - Lisowice. Za to trasa, za każdym razem troszkę inna. Ruszamy przez Grabową - Żerniki - Osiniecką - Jerzmanowo. Potem polnie do Lutyni.
Tu przystanek krajoznawczy - "kościół z kulą". Właściwie z kulami, w tym największą - płaczącą kulą. Historia Lutyni, kościoła i kul sięga bitwy z grudnia 1757 roku, w której zmierzyły
się wojska austriackie, pod dowództwem księcia Karola Lotaryńskiego oraz pruskie, pod wodzą Fryderyka II Wielkiego. Armatnie kule, łatwo w murach świątyni zauważyć. Ta jedna, płacze - gdy pada deszcz, strużki wody spływają z niej niczym łzy, wylewane nad losem poległych w bitwie pod Lutynią żołnierzy. Barwią ściany świątyni, rdzawym kolorem, niczym "armatnia krew".
Kościół w Lutyni © salamandra
Kościół w Lutyni (2) W murach widoczne kule. © salamandra
Kula doskonale widoczna. © salamandra
A oto "płacząca kula". Największa.
Płacząca kula © salamandra
Ciekawa historia... ale ruszamy dalej. Przez Jarząbkowice - do Lisowic.
Piotr już czeka i... tradycyjnie :D doskonała kawusia.
Ambrozja © salamandra
Gadu, gadu... pieczemy kiełbaski. Tym razem żadnej burzy na horyzoncie. Rozkosznie jest.
Pieczemy kiełbaski © salamandra
Będzie pycha kiełbaska © salamandra
Wracamy przez Bogdaszowice, potem zielonym szlakiem do Gałowa. Dalej
Samotwór - nie odmawiamy sobie wjazdu na dziedziniec pałacu. Właściwie
pierwszy raz widzę go z tej strony.
Pałac Aleksandrów w Samotworze © salamandra
Ostatni odcinek już tylko szosą. Jarnołtów - Jerzmanowo - Żerniki -
Grabowa - Lotnicza i... dzięki dziewczyny za wspólne kręcenie :)